SpaceX: Firma, która jest głównie niegroźna
(chyba, że planuje podbić wszechświat za pomocą pieniędzy)
W ogromnej i w dużej mierze niepojętej przestrzeni galaktyki, jedna mała firma z Ziemi cicho (lub nie tak znowu cicho) stała się dominującą siłą w wynoszeniu masy z planety na orbitę. SpaceX, założona przez Elona Muska – człowieka, który najwyraźniej przeczytał zbyt wiele książek Sci-fi i wziął je jako osobiste wyzwanie – teraz rozważa coś naprawdę zaskakującego: wejście na giełdę. Nie byle jaką ofertę publiczną, ale taką, która mogłaby zebrać dziesiątki miliardów dolarów (prawdopodobnie więcej niż PKB kilku małych państw) i wycenić całą operację na coś w okolicach ośmiuset miliardów, do nawet półtora biliona dolarów. Ta druga waluacja z łatwością przyćmiłaby poprzedni rekord ustanowiony przez Aramco - firmę z bogatego w ropę pustynnego królestwa, która w swoim czasie uważana była za całkiem sporą sumę pieniędzy.
Nie panikujcie. Albo panikujcie, jeśli jesteście inwestorem próbującym urwać kawałek torta.
Przez lata Musk opierał się syreniemu śpiewowi publicznych rynków w przypadku SpaceX, znosząc kwartalne kontrole i kaprysy akcjonariuszy w swoim przedsięwzięciu z samochodami elektrycznymi, Tesli. Obawiał się – całkiem słusznie – że księgowi domagający się stałych zysków mogliby przeszkodzić w jego większym planie przekształcenia Marsa w dom spokojnej starości dla ludzkości. Kolejnym trudnym do zgryzienia orzechem jest wprowadzenie na rynek publiczny firmy, która jest technicznie rzecz biorąc operatorem międzykontynentalnych pocisków balistycznych.
A jednak jesteśmy tu: raporty potwierdzone pod koniec 2025 roku sugerują, że SpaceX przygotowuje się do blockbusterowej IPO w 2026 roku, napędzanej głównie eksplozywnym wzrostem Starlink (tej konstelacji satelitów dostarczającej internet nawet w najbardziej niedostępne miejsca) oraz kilkoma dość ekscytującymi nowymi pomysłami na temat sztucznej inteligencji.
Dlaczego teraz? Cóż, wygląda na to, że Musk dostrzegł kolejną płaszczyznę konwergencji pomiędzy SpaceX, Teslą i xAI . Sztuczna Inteligencja kwitnie, centra danych na Ziemi pochłaniają energię jak odczyt poezji Wogonów pochłania cierpliwość, a Musk uważa, że rozwiązanie jest oczywiste: przenieść centra danych w kosmos. Zmodyfikowane satelity Starlink mogłyby tworzyć ogromne orbitalne sieci obliczeniowe, wygrzewające się w nieskończonej energii słonecznej i promieniujące ciepło w zimną próżnię, nie obciążając niczyjego rachunku za prąd.
I może nie brzmiałoby to aż tak jak Sci-fi, gdyby nie pomysł by budować fabryki satelit na Księżycu i wyrzucać później te satelity w kierunku prędkości ucieczki za pomocą elektromagnetycznych dział szynowych.
To dużo łatwiejsze na powierzchni księżyca, na którym prędkość ucieczki jest ponad czterokrotnie niższa niż na Ziemi, nie ma też atmosfery - co umożliwia w ogóle rozpędzenie satelity do tej prędkości nie zmieniając go przy tym w obłok plazmy.
To podobno skaluje się do setek terawatów rocznie i popycha cywilizację w kierunku statusu Kardaszewa Typu II – co oznacza, że wreszcie moglibyśmy potencjalnie zacząc pracę na sferą Dysona, takim trochę odkurzaczem na energię.
SpaceX już teraz zgarnia przychody porównywalne z budżetem średniej wielkości agencji kosmicznej (około 22–24 miliardów dolarów prognozowanych na przyszły rok, głównie ze Starlink) i wydaje te pieniądze z znacznie większą efektywnością niż jakakolwiek państwowa agencja kosmiczna kiedykolwiek będzie w stanie. Skoro SpaceX tak dobrze zarabia, to po co runda inwestycyjna i IPO? Zastrzyk pieniędzy pozwoliłby na dramatyczne przyspieszenie: więcej startów, więcej satelitów, więcej robotów. Wszystko to przy jednoczesnym kontynuowaniu pierwotnego marzenia o samowystarczalnym mieście na Czerwonej Planecie – projekcie, który mógłby wymagać miliona ton ładunku, tysięcy lotów Starship i mniej więcej biliona dolarów samych kosztów startów.
Oczywiście, ryzyka nie brakuje. Sztuczna Inteligencja mogłaby przecież okazać się bańką (mało prawdopodobne). Akcjonariusze mogliby woleć tłuste dywidendy niż finansowanie międzyplanetarnej infrastruktury. Rynki mogłyby się załamać, pandemie pogorszyć, albo wielki asteroid mógłby uczynić całą debatę bezprzedmiotową. Musk, teraz w połowie lat pięćdziesiątych, wydaje się doskonale świadomy, że okna możliwości w historii są ograniczone. Lepiej zebrać zasoby teraz, póki rynki czują się optymistycznie.
W końcu ta IPO to zakład, że przyszłość ludzkości leży nie tylko w kosmosie, ale w uczynieniu kosmosu samofinansującym się – poprzez komunikację, obliczenia i w końcu osadnictwo. SpaceX już teraz wyniosło na orbitę ponad dziewięć razy więcej masy niż reszta planety razem wzięta, zabezpiecza znaczną część ziemskiej infrastruktury satelitarnej i buduje jedyny pojazd zdolny w odległy sposób przewieźć dużą liczbę ludzi na Marsa (Starship).
Czy to czyni SpaceX najbardziej ekscytującą inwestycją w galaktyce, czy ostatecznym ćwiczeniem Muska w obiecywaniu gruszek na wierzbie – pokaże tylko czas (i z pewnością kilka szybkich nieplanowanych demontaży rakiet).
Jedno jest pewne: we wszechświecie nieskończonego nieprawdopodobieństwa SpaceX jest zdeterminowane, by po raz kolejny zmienić niemożliwe w spóźnione. I to najlepiej szybko i z jak największą ilością kapitału, jaką mogą dostarczyć publiczne rynki.
Jednego możemy być pewni - nie często pojawia się możliwość zainwestowania w dochodową spółkę z sektora kosmicznego.

